Pierwszy sezon sejmflixa ma się bardzo dobrze. Jeżeli ktoś zakupił popcorn i zdążył znudzić się debatą o in vitro lub dyskusją o komisjach śledczych, to w pakiecie z exposé nowego/starego premiera dostaje happening Grzegorza Brauna i ogrom hipokryzji wylewający się z pozostałych partii.
Za eskalację pierwszego sezonu wspomnianego sejmflixa można uznać dzień 12 grudnia, kiedy to mieliśmy namiastkę niemal wszystkiego, co w polityce budzi niepokój każdego człowieka, któremu zależy na szacunku do innych.
Nie zabrakło grania na emocjach poprzez przywoływanie listów samobójców. Nie zabrakło osobistych zaczepek, niepotrzebnych aluzji do ś.p. Lecha Kaczyńskiego, a także zarzucania niemieckiej agentury zaraz po wspólnym wyśpiewaniu polskiego hymnu.
Istnieje oczywiście wiele przesłanek, które agenturę tę mogą potwierdzać, ale – jak słusznie zresztą zauważył Grzegorz Braun – Jarosław Kaczyński miał wszelkie możliwe narzędzia, by przez te 8 lat rozliczyć polityków KO za ewentualną agenturę lub inne „przewinienia”. To tylko pokazuje, jak dobrze ma się zasada „my nie ruszamy Waszych, Wy nie ruszajcie naszych”. Dziwi tylko fakt, że opinia publiczna nie zauważa tego, w jaki sposób jest rozgrywana.
Zanim Grzegorz Braun postanowił narobić problemów nie tylko swojej partii, ale tak naprawdę całemu sejmowi (a może i nawet całej Polsce), wygłosił bardzo ciekawe oświadczenie. (Swoją drogą – mógłby się zatrzymać na swoich zdolnościach oratorskich, a nie bawić się w strażaka).
Wracając jednak do oceny sytuacji, trudno nie zgodzić się z faktem, że leczenie dżumy cholerą nie jest dobrym pomysłem. Niezrozumiałe jest też to ogromne zaufanie do Donalda Tuska nie tylko większości parlamentarnej, ale tak naprawdę 11 mln Polaków, którzy przecież wiedzieli, kto zostanie premierem, jeżeli zagłosują na którąkolwiek z partii „koalicji 15 października”. Być może nie pamiętają (lub są za młodzi, żeby pamiętać), że doradcą Donalda Tuska nie tak dawno był właśnie Mateusz Morawiecki, a samo rządzenie Tuska było tak dalekie od ideału, że zastanawiam się, jak można ukazywać go jako jakąkolwiek alternatywę wobec rządu PiSu.
Nie ma jednak wątpliwości, że tak naprawdę… nikogo to nie interesuje. Ta sekciarska walka między PiS-em a Platformą jest niemal w całości oparta na emocjach. Gdyby było inaczej, jedni i drudzy wyborcy dostrzegliby, że w kwestiach gospodarczych (a przecież to właśnie te kwestie najbardziej dotyczą naszego codziennego życia) obie partie tak naprawdę niczym się nie różnią.
Człowiek odbierający świat polityczny w sposób emocjonalny pójdzie prawdopodobnie za jednymi ze względu na przywiązanie do tradycji czy chrześcijańskich wartości lub za drugimi ze względu na pogoń za postępem i chęcią zdystansowania się do Kościoła. Mowa, rzecz jasna, o osobach, które nie wgłębiają się mocniej w politykę oraz o osobach, które uwierzyły, że monopol na rządzenie ma wyłącznie POPiS.
Ta ograniczona perspektywa prowadzi do politycznej ignorancji lub hipokryzji. Nie zawsze uświadomionej, ale jednak hipokryzji. Bo jak nazwać to wielkie oburzenie (oczywiście słuszne) wobec czynu posła Brauna z jednoczesną akceptacją wobec zakłócania Mszy świętej, w czym wprawę mają posłowie Lewicy?
Jak można się oburzać na wszelkie mocne słowa płynące z mównicy sejmowej, gdy koalicja ośmiu gwiazdek nie widzi niczego złego w „j*****u PiSu”?
Dlaczego tęczowa aureola czy wagina, która ma przypominać monstrancję, jest według wielu tylko wyrazem artystycznym i happeningiem, a „występek” Brauna już nie?
Dlaczego te same osoby, którym przeszkadza krzyż w sejmie, tak bardzo się oburzają, gdy ktoś nie życzy sobie innych symboli religijnych?
Wreszcie – dlaczego tak mało się słyszy o tym, że wyznawcy judaizmu równie mało entuzjastycznie podchodzą do świąt chrześcijańskich?
Jeszcze raz podkreślę – nie usprawiedliwiam czynu Brauna. Nie mogę jednak nie zauważyć, iż swoim zachowaniem obnażył jeszcze bardziej hipokryzję większości polityków i bazowanie na emocjach większości społeczeństwa.
Wszystkie te uczucia, które od wczoraj można zaobserwować wśród ludzi, pokazują jeszcze dobitniej, że sekciarskie poczucie przynależności do PiS-u lub PO ma się jak najlepiej. PiS zdążył już winą za całe zło obarczyć Hołownię, a Lewicowa Koalicja najchętniej wyrzuciłaby wszystkich konserwatystów nie tylko z fotela wicemarszałka, ale z szeroko rozumianego życia publicznego, wyznając najwyraźniej odpowiedzialność zbiorową.
Tu znowu wychodzi hipokryzja, bo najwyraźniej bazgranie po kościołach czy wulgaryzmy wobec księży podczas tzw. strajków kobiet są okej i te same kobiety, które temu przyklaskiwały, teraz chcą decydować, którzy wyborcy mają prawo mieć swojego przedstawiciela w prezydium sejmu, a którzy nie.
Być może teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej warto zauważyć, że chorowanie raz na dżumę, raz na cholerą, nie jest drogą do żadnej zmiany. Być może warto zauważyć, że expose nowego-starego premiera jest tak nijakie, że happening szeregowego posła skradł Tuskowi całe show.
Być może warto być mądrym przed szkodą – skupić się na dbaniu o polską suwerenność, polski interes narodowy i polską rację stanu. Nie sądzę, że wówczas ktokolwiek miałby ochotę (a nawet czas), żeby bawić się w strażaka na korytarzu sejmowym.
Być może Chanuka w sejmie, gdy wyznawcy judaizmu są zaangażowani w krwawą wojnę i nie są wyłącznie jej ofiarami, w skali międzynarodowej może być rozpatrywane jako opowiadanie się po jednej ze stron lub niepotrzebna prowokacja.
Najwyraźniej przedstawiciele naszego narodu od dziesięcioleci lubią brać udział w nieswoich wojnach i kłaniać się w pas tym, którzy – gdy tylko będzie to dla nich korzystne – z łatwością oskarżą nas o wszystko, co najgorsze, z antysemityzmem na czele.
Oby sejm skupił się na tym co naprawdę ważne, a zapasy popcornu niech nam służą na jakiś dobry serial. Sejmflix bywa ciekawy, ale jest coraz mniej strawny. Zdecydowanie.